Marta Mieszczanek Marta Mieszczanek
329
BLOG

Co teraz będzie?

Marta Mieszczanek Marta Mieszczanek Polityka Obserwuj notkę 16

Trzymałam się w sobotę rano. Trzymałam się przez cały dzień, jedząc obiad z rodziną. 

Po południu zapytana, jak nastroje w stolicy, odpowiedziałam tylko, że ciągle niedowierzająco. I że cicho.

Nawet w czasie mszy w warszawskiej katedrze, na którą poszłam, bo nagle poczułam gwałtowną potrzebę znalezienia się w jednym miejscu z ludźmi, którzy w podobny jak ja sposób nie mogą się odnaleźć - nawet tam, choć łzy płynęły same, jeszcze jakoś było.

Coś we mnie pękło, kiedy wieczorem oglądałam zdjęcia i uświadomiłam sobie, że przecież zupełnie niedawno na debacie Teologii Politycznej fotografowałam Andrzeja Przewoźnika.

 

Gdy w poniedziałek rano na uniwersytecie Marek Cichocki przyszedł do nas tylko po to, żeby powiedzieć, że nie poprowadzi zajęć, poczułam, że to naprawdę ważne, że zdobył się na tak osobiste słowa do nas. Że wprost powiedział: dziś nie damy rady porozmawiać o Kancie, bo tam byli ludzie, których znałem i z którymi się przyjaźniłem. W całym smutku tej sytuacji ucieszyłam się, że zechciał wykonać w naszym kierunku ten mały, ale znaczący gest.

Wieczorem dotarłam do domu z zajęć i przeczytałam na stronie Teologii Politycznej jego list, pożegnanie z Tomaszem Mertą. Mój kolega ujął w słowa to, czego ja nie potrafiłam nazwać: zarówno rano, jak i wieczorem zobaczyliśmy coś, czego być może nigdy nie powinniśmy zobaczyć; usłyszeliśmy i przeczytaliśmy słowa, które nie dla naszych uszu i oczu były przeznaczone. Przynajmniej nie byłyby, gdyby nie sobotnie wydarzenia.

 

- Co teraz będzie? - zapytała Dariusza Karłowicza w studio telewizyjnym przy Krakowskim Przedmieściu jakaś kobieta w chwilę po tym, jak trumna z ciałem Lecha Kaczyńskiego zniknęła w drzwiach Pałacu Prezydenckiego.

- Teraz będzie NIC - odpowiedział Karłowicz.

 

A potem? Może potem będzie rozmowa.

Widzę, że potrzebujemy rozmawiać o tym, co stało się pod Smoleńskiem. Że chcemy mówić o tym, co stać się może. Że, choć nie wiemy jeszcze jak, jakoś chcielibyśmy działać. Sobotnia katastrofa nie była zwykłym wypadkiem. Słyszę tu i tam, że zestawianie jej z wydarzeniami katyńskimi sprzed siedemdziesięciu lat jest nie na miejscu, że nieadekwatne. Wydaje mi się jednak, że takie myślenie jest nieuniknione, i że między innymi dlatego tak mocno nas to boli. Miejsce wypadku uczyniło z niego misterium, przeniosło go do sfery sacrum.Ta symbolika, ten metafizyczny wymiar jeszcze silniej zmuszają do zadawania pytań o istotę polskiej państwowości, polskiej tożsamości, polskiego losu.

 

Skoro są pytania, jest i oczekiwanie na odpowiedzi. Nie tylko na konkretne: „kto zostanie prezydentem?” czy „kto weźmie władzę?”. Także – a być może przede wszystkim – na takie: „jakie jest nasze miejsce w tej sytuacji? Co możemy zmienić, jak pomóc?”. Trzeba z tego skorzystać i wrócić do tego, co dała nam pielgrzymka 1979, a później Sierpień 1980; wrócić do zaczętej wówczas, a zgubionej gdzieś później umiejętności dialogu, który polega nie tylko na prezentacji argumentów, ale przede wszystkim na wypracowywaniu wspólnych rozwiązań.

Wszyscy stoimy przed niepowtarzalnymi szansami. Politycy mogą przynajmniej przez jakiś czas zachowywać się tak, jak chciałby tego Platon. My, obywatele, znów dostaliśmy okazję, by przekuć nasze chwilowe, narodowe zjednoczenie w coś trwalszego. Ostatnią taką szansą była śmierć Jana Pawła II, o której Krzysztof Kłopotowski pisze: „zabrakło punktu krystalizacyjnego nie tyle dla emocji, ile dla działania. Dlatego nie śmierć, ale pierwsza pielgrzymka papieska stanowiła przełom.” Czy wydarzenia ostatnich dni mogą stać się dla nas tym, czym kiedyś stała się papieska pielgrzymka – szansą na odrodzenie?

 

Nie zgodzę się z tymi, którzy smoleńską katastrofę uznają za koniec procesu odradzania się Polski. Myślę, że to raczej ostatni dzwonek na to, żeby zacząć coś zmieniać: zacząć naprawiać nasze państwo, tak po prostu, po obywatelsku troszcząc się o nie.

 

W tych niezwykłych, przedziwnych dla nas momentach widzę jedną zaletę: poznaję ludzi od zupełnie innej strony, niż dotychczas. Być może od tej najprawdziwszej. Pewnie też od tej, której nigdy więcej nie będą chcieli mi pokazać. Ale jest coś, co każe mi wierzyć, że zmiana jest możliwa: widzę w ludziach potrzebę nie tylko wspólnego wyrażenia żalu po stracie, ale i wspólnej rozmowy o tym, jak tę stratę wypełnić. To najtrudniejszy test, przed jakim przyjdzie nam stanąć. Umiemy pięknie płakać, pięknie jednoczyć się w bólu. Czy będziemy też umieli pięknie budować dialog?

między krytyką a teologią polityczną. między flamenco a socjologią. między brakiem czasu a tęsknotą za kanapowym lenistwem. zawodowo zajmuję się zadawaniem pytań: "jak to działa?" i "co zrobić, żeby działało lepiej?" - czyli robieniem badań ewaluacyjnych. tańczę flamenco i robię doktorat. mam dwa koty i kłopot z niekupowaniem książek. kolejność przypadkowa.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka